wtorek, 14 kwietnia 2015

Kambodża (i kawałek Tajlandii) - czas start! Warszawa-Moskwa-Bangkok 25-26.03.2015

Po pół roku wyczekiwania i planowania (bilety były kupowane z dużym wyprzedzeniem) 25 marca wsiedliśmy do samolotu i ruszyliśmy.
Wcześniej widziałam na forum różne opinie na temat Aerofłotu, ale podróż była całkiem wygodna. Na trasie Warszawa - Moskwa co prawda bez rozrywki pokładowej, a do jedzenia kanapka, soczek i kawa / herbata, ale ta część trasy trwała tylko 2 godziny, więc nic więcej nie było potrzebne.
Lotnisko Sheremetyevo (Szeremietiewo) rzeczywiście spore, ale wyprawa z terminalu D do terminalu F (a tak zazwyczaj wygląda transfer) możliwa do zrobienia w 20 minut. Z ciekawostek - od niedawna jest oficjalny zakaz palenia na całym lotnisku (wcześniej można było palić wszędzie) i nie ma kabin dla palaczy, co powoduje, że wszystkie łazienki służą jako palarnie.
Na trasie Moskwa - Bangkok dostajemy 2 posiłki: obiad i śniadanie. Co prawda nie są do końca zgodne z opisem, który podano w menu, ale raczej zjadliwe. Może za wyjątkiem "owsianki gryczanej z orzeszkami pinii", która okazuje się być po prostu ugotowaną na sypko kaszą gryczaną. Bez orzeszków pinii.
Na tej trasie, a także chyba na trasach Moskwa - Phuket i Moskwa - Hong-Kong, Aerofłot nie serwuje alkoholu. Na pozostałych długich trasach dostępne jest białe i czerwone wino.
Poza tym dostajemy kocyki, poduszki, słuchawki, kapcie, opaski na oczy. W komputerkach pokładowych jest spory wybór filmów, w tym nowych, podzielonych na sekcje. Są między innymi filmy dla dzieci, filmy oscarowe, są też jakieś seriale. Generalnie całkiem nieźle.
26 marca rano lądujemy w Bangkoku. Wymieniamy pieniądze w lotniskowym kantorze po całkiem niezłym kursie i łapiemy taksówkę do centrum. Zgadzamy się jechać za umówioną stawkę zamiast na licznik, bo kierowca zaoferował nienajgorszą cenę (500 baht, w tym już wliczono bramki i opłatę za start z lotniska), a ja po ubiegłorocznych doświadczeniach z tajskimi taksówkarzami wolę wiedzieć z góry ile zapłacę ;)
Taksówkarz zawozi nas na Samsen 1 Rd. Uwaga w kwestii oznaczania ulic w Tajlandii: kiedy mamy główną ulicę, w tym wypadku Samsen Road, boczne uliczki nie mają własnych nazw, tylko są numerowane jako odnogi głównej ulicy. Samsen 1 nie jest więc numerem domu przy Samsen Rd., ale uliczką numer 1 odchodzącą od Samsen.
Idziemy do flapping duck, w którym zatrzymywałam się rok wcześniej i który uwielbiam za ogródek nad rzeką, leżaki, lampiony i niezapomniany klimat. Guesthouse rozbudował się w ciągu tego roku, przejęli również budynek obok.
Po kąpieli i shake'ach owocowych ze straganu obok guesthouse'a ruszamy coś zjeść na Chana Songkhram, niedaleko Khao San Rd. Później spacer przez Khao San i docieramy do świątyni Wat Bavorn Niwet, gdzie dowiadujemy się, że dziś jest święto Buddy i w związku z tym do wielu płatnych świątyń dziś wstęp jest darmowy. Ruszamy więc szukać innych świątyń. Ruszamy jednak w ciemno, co kończy się tym, że niespodziewanie okazuje się, że zrobiliśmy kółko i wróciliśmy do hostelu.

modlitwy w Wat Bavorn Niwet
  Zamiast tego płyniemy więc łodzią do Chinatown (z przystani w parku Santichai Prakan łapiemy orange boat - bilety za 15 baht - i wysiadamy na przystanku Ratchawong). Trochę kręcimy się po Chinatown, próbujemy jedzenie ze straganów (nieodmiennie moim zdaniem wygrywają banany z grilla, chociaż wszelki szaszłyki mięsne też nie są najgorsze).
Potem kupujemy piwo i ruszamy spacerem w drogę powrotną, robiąc po drodze przystanki w parkach, gdzie ludzie ćwiczą aerobik na świżym powietrzu, spacerują bądź po prostu siedzą na trawie. "Dzikiej" zieleni w Bangkoku nie ma za wiele, więc parki przyciągają tłumy.
Pig Monument - bo upamiętnić można wszystko ;)

Wieczorem wcześnie się kładziemy - następnego dnia czeka nas długa podróż do Kambodży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz