poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rzym - informacje praktyczne

Opisałam już całą wycieczkę, więc teraz garść informacji praktycznych (bilety, ceny restauracje, rezerwacje itp.)
Po kolei:

Bilety kupowałam w Ryanairze, bagaż podręczny ze spokojem wystarcza na kilkudniowe zwiedzanie (jest większy limit bagażu podręcznego niż w WizzAirze i można dodatkowo mieć torebkę).

Jeśli chodzi o dojazd z Ciampino do Rzymu, najszybsze opcje były dwie: budy Terravision i SITbus (obydwa zatrzymują się na dworcu Termini, my mieszkałyśmy zaraz obok). Sprawdziłam w internecie godziny odjazdów w obydwu liniach i wybrałam SITbus, bo godziny bardziej nam pasowały. Bilety do kupienia tutaj. Od razu po wyjściu z lotniska udało nam się wsiąść do autobusu. Na Ciampini stacje obydwu linii są obok siebie, na Termini SITbus odjeżdża bardziej ze "szczytu" dworca (bliżej Piazza Republica). Przy zakupie przez internet ceny w SITbusie i Terravision są takie same, 4 euro w jedną stronę (na miejscu odrobinę drożej, chyba 6 euro).

Zwiedzanie:
Z wyprzedzeniem przez internet zarezerwowałyśmy zwiedzanie nekropolii pod Bazyliką i grobu św. Piotra. Ne można tu kupić biletów na miejscu, ponoć najlepiej rezerwować jakiś miesiąc wcześniej, w niedziele nieczynne. Zwiedzanie z przewodnikiem kosztuje 13 euro, miałyśmy polskiego przewodnika, wycieczka trwała ponad 1,5 godziny. Info o rezerwacji tutaj.
Na miejscu kupiłyśmy jedynie bilety do Koloseum (w pakiecie z biletem do Forum Romanum), bilet normalny 12 euro, ulgowy chyba 7,50. Nie ma zniżki studenckiej, jest określona wiekowo (nie pamiętam, do którego roku życia).
Resztę zabytków zwiedzałyśmy za darmo.
Z mapką Rzymu nie ma problemu, rozdają za darmo w każdym hotelu / hostelu.

Hotel:
Rezerwację robiłam przez booking.com, Romina Rooms kosztowało w promocji 120 euro za 3 osoby za 3 noce (pokój ze wspólną łazienką), ale - jak już pisałam - ostatecznie zakwaterowali  nas w Cortorillo, który normalnie jest odrobinę droższy. W cenie było miniśniadanie, czyli cappucino z automatu i mały croissant pakowany próżniowo. Na miejscu można też zapłacić 3 euro i wtedy ma się szwedzki stół. Wybór może nie powala, ale za tą cenę jest w pełni wystarczający (minicroissanty, kawa, herbata, sok pomarańczowy, jogurt, mleko, 2 rodzaje płatków, jakieś ciasteczka, dżemy, chyba też pieczywo i pomarańcze). Internet w hotelu jest bezpłatny, pokój dość wygodny i czysty. Wiadomo, żadnych luksusów, ale zupełnie przyzwoicie.

Jedzenie:
Przed wyjazdem zrobiłam mały research w internecie, żeby nie biegać potem na ślepo. Knajpy sprawdzałam m.in. na bookadvisorze (wiem, że ostatnio była afera z fałszywymi opiniami na tym serwisie, dlatego przede wszystkim oglądałam zdjęcia wrzucone przez użytkowników), na fly4free i ogólnie w internecie.
Pierwszy lunch w Salento Salato bardzo mi smakował i był tani (Via Borgo Pio, w bocznej uliczce pomiędzy Watykanem a zamkiem św. Anioła). Wszystko świeże, bardzo krótka karta, codziennie zmieniana. Przykładowe ceny: lasagne 7 euro, ryż z pomidorami i mozarellą 7 euro, warzywa z pieca 6 euro, kieliszek wina chyba 4 euro.
Wieczorem poszłyśmy do La Prosciutteria (Via Della Panetteria, niedaleko fontanny di Trevi - rewelacyjne deski serów i wędlin, bardzo dobre wino, ale trudno dostać stolik, nam się udało tylko dlatego, że byłyśmy tam po 17 i dorwałyśmy ostatni wolny, potem do wejścia stała kolejka;) ). Polecam "mix plate" - deska serów, wędlin, kanapek z różnymi pastami (tapenada, coś z cebulki i coś w stylu twarożku ze śmietaną), do tego pieczyw, jakieś rodzynki, plastry gruszki itp. Cena zależy od rozmiaru i ilości osób, średni talerz to 10 euro od osoby. Najtańsze wino 9 euro za butelkę.
Drugi lunch wypadł w knajpie blisko Forum Romanum, nazwy niestety nie zapamiętałam, to była taka typowa restauracja turystyczna (makarony ok. 10 euro, porcje dość małe, ale smaczne, herbata 6 euro, tego typu klimaty).
Potem kolacja na Trastevere w Cajo&Gajo (Piazza San Callisto). Pizza ok. 9 euro, risotto 9-10 euro, karczoch 4,5 euro, kieliszek wina domowego chyba też 4,5. Mięsne dania odpowiednio droższe. Jedzenie dobre - najlepiej wyglądała pizza.
I na koniec Enoteca Provincia Romana - vis a vis kolumny Trajana, mała knajpka o ascetycznym nowoczesnym wystroju, promująca lokalne wina (głównie z Lacjum) i sery oraz wędliny. Ciche i spokojne miejsce, ale bardzo mi się podobało. Deska serów i wędlin 10 euro, większość win 7,5 euro za półlitrową karafkę (odpowiednio chyba 12,5 euro za butelkę).
Jeśli chodzi o lodziarnie, na miejscu polecano nam sieć Blue Ice, ale nie dotarłyśmy tam - w centrum jest kilka lokali, dość łatwo je znaleźć, my mijałyśmy ich lodziarnie parę razy.
Największy problem miałam ze znalezieniem bezglutenowych śniadań - wszędzie można dorwać drożdżówkę, ciastko, panini... i to w zasadzie tyle. Normalne jedzenie zaczyna się dopiero później. Gdzieś dorwałam bakłażana z pomidorami i mozarellą, ale wybór śniadań dla osób na diecie bezglutenowej zdecydowanie nie powala. 

Inne ceny:
- bilet na metro - 1,5 euro, ważny przez 100 minut
- pieczone kasztany - 5 euro za mały papierowy stożek napełniony kasztanami
- woda mineralna - jakieś 1 euro
- pocztówki - ok. 0,50 euro, znaczek 1 euro
- wspomnienia - bezcenne:)






Rzym - część II

Niedziela, 17.01.2015
trasa niedzielnego zwiedzania, część I
 Niedzielne zwiedzanie zaczęłyśmy od placu Wiktora Emanuela II, na którym znajduje się park i zamek. Pogoda niestety nam nie sprzyjała, lekko padał deszcz i było dość pochmurno, więc spacer po parku siłą rzeczy był dość krótki - tym bardziej, że miałyśmy bardzo ambitne plany na ten dzień (następnego dnia wcześnie rano musiałyśmy już wracać do domu).
 Z parku poszłyśmy do Santa Maria Maggiore (Bazylika Matki Bożej Śnieżnej), a następnie do Bazyliki Laterańskiej, która przez długi czas była siedzibą papieży, i do położonego obok Baptysterium Jana Chrzciciela.
Po części kościelnej nadszedł czas na część antyczną - ruszyłyśmy do Koloseum. Niezrażone długą kolejką do wejścia kupiłyśmy bilety (bilet upoważniał również do wstępu do Forum Romanum, ale nie zdążyłyśmy tam pójść, z zewnątrz też był zresztą świetny widok). Wcześniej miałam okazję widzieć Koloseum tylko z zewnątrz, więc bardzo mi zależało, żeby je zwiedzić od środka. I muszę przyznać, że nie żałuję czekania w kolejce w deszczu, było warto. Gdyby jeszcze tylko co 5 sekund nie zaczepiali nas uliczni sprzedawcy z hasłami: "Poncho, umbrella?" albo - moim ulubionym - "Selfie stick, madame?"... Jeśli ktoś się z tym wcześniej nie spotkał - selfie stick to taki teleskopowy kijek, na którym znajduje się specjalne umocowanie na smartfona. Turyści (głównie Azjaci, ale nie tylko) chodzą potem z tym smartfonem na kijku i robią sobie zdjęcia, unikając tym samym efektu zdjęcia "z ręki"; wygląda to dość komicznie, zwłaszcza przy najpopularniejszych atrakcjach, gdzie stoją dziesiątki ludzi z tymi kijkami i pozują.
Koloseum - przestało padać, ale słońce nadal nie wyszło
 Po zwiedzeniu Koloseum i rzuceniu okiem na Łuk Konstantyna Wielkiego nadszedł czas na lunch :) Skręciłyśmy w jedną z uliczek - niestety, wszystkie knajpy wokół były mocno turystyczne, czyli drogo i małe porcje. Na szczęście jedzenie nie było złe: moje risotto zjadliwe, a tagliatelle ponoć wręcz pyszne.
Pokrzepione posiłkiem (choć ja nadal trochę głodna) przeszłyśmy się wzdłuż Forum Romanum, a następnie wzdłuż Foro Traiano, docierając do Kolumny Trajana. Kolumna, poza tym, że jest ciekawa architektonicznie (wyrzeźbiono na niej sceny upamiętniające zwycięskie bitwy z Dakami), jest jednocześnie miejscem pochówku Trajana i jego żony (prochy umieszczono w cokole kolumny).
Forum Romanum
 Następnie, siłą rzeczy, skoro już byłyśmy na placu Weneckim, poszłyśmy zobaczyć Ołtarz Ojczyzny z pomnikiem Wiktora Emmanuela II i Grobem Nieznanego Żołnierza (ołtarz wzniesiono na ruinach świątyni Jowisza, co jest dość kontrowersyjne). Zaraz obok znajdował się Kapitol, więc po raz kolejny wdrapałyśmy się po schodach.
A później było już z górki, bo ruszyłyśmy w dół w stronę rzeki. Po drodze weszłyśmy do lodziarni, gdzie jak się okazało sprzedawcą był Polak. Kiedy usłyszał, że my też jesteśmy z Polski, wziął od nas mapę i zaznaczył na niej ciekawe miejsca, które jego zdaniem warto zwiedzić. Część z nich już widziałyśmy, na niektóre brakowało nam czasu, ale za jego radą poszerzyłyśmy trasę o kościół św. Sabiny (przy ulicy o tej samej nazwie) i coś, co określił jako "idźcie do końca via Santa Sabina i spójrzcie przez dziurkę od klucza".
Ruszyłyśmy więc w tym kierunku, po drodze oglądając ruiny Teatru Marcella i kościół Santa Maria in Cosmedin - niestety kościół tylko z zewnątrz, bo zobaczyłyśmy przed wejściem sporą grupkę ludzi i stwierdziłyśmy, że nie mamy czasu czekać. Szkoda, bo w kościele znajduje się ciekawa rzecz - Bocca della Verita (Usta Prawdy), czyli twarz ze szczeliną, w którą oskarżeni o przestępstwo musieli włożyć rękę. Jeśli kłamali, ponoć rzeźba odgryzała im dłoń. Ciekawa jestem, ilu kłamców w ten sposób namierzyli ;)
Bazylika Santa Sabina pochodzi z IV wieku, jest bardzo skromna i ascetyczna, ale warta zobaczenia. Idąc w stronę tajemniczej "dziurki od klucza" mijałysmy park. Weszłyśmy do środka, a tam niespodzianka - drzewa mandarynkowe obwieszone owocami. Wiem, że zimą jest sezon na cytrusy, ale mimo to owoce dojrzewające na drzewie w styczniu mnie zaskoczyły. Były jednak bardzo kwaśne ;)
Wreszcie dotarłyśmy do dziurki od klucza. Namierzenie jej nie było trudne - zobaczyłyśmy grupkę ludzi stojącą przed drzwiami i zaglądającą do środka. Oczywiście też zajrzałyśmy i naszym oczom ukazała się... Bazylika św. Piotra, widoczna w jakimś dziwnym prześwicie. Po powrocie do domu doczytałam, co to jest - brama prowadzi do ogrodów Zakonu Maltańskiego, w ogrodzie zaś znajduje się prześwit. Ogrody położone są na wzgórzu nad rzeką, dlatego bazyliki nic nie zasłania. Doczytałam też, że w ogrodzie nie rosły mandarynki, tylko gorzkie pomarańcze ;)
niedzielne zwiedzanie, część II
 Powoli robiłyśmy się znowu głodne, więc ruszyłyśmy w stronę Trastevere (Zatybrza), bo wcześniej słyszałam, że jest tam dużo fajnych knajpek. Po drodze przeszłyśmy przez wyspę na rzece Mostem Fabrycznym. Pokręciłyśmy się po Zatybrzu, które ma klimat małego włoskiego miasteczka - wąskie uliczki, skutery, ogródki na balkonach.
widok na wyspę i Most Fabryczny
 Usiadłyśmy w Cajo&Gajo blisko kościoło Santa Maria in Trastevere. Jedzenie bardzo dobre - pizza z bakłażanem i cukinią, którą zamówiły dziewczyny, wyglądała przepysznie, ja skusiłam się na risotto z parmezanem i szparagami (bardzo dobre, choć porcja znowu niewielka) i karczocha po żydowsku (Carciofi alla giudìa), który był smażony w głębokim tłuszczu, a smak określiłabym jako chipsy z karczocha, interesujące :) (knajpy również opiszę w osobnym poście).
karczoch po żydowsku
Później poszłyśmy pod kościół Santa Maria in Trastevere, przepięknie oświetlony (niestety już zamknięty, bo było późno) i mostem Garibaldiego wróciłyśmy na drugą stronę rzeki. Przeszłyśmy koło Area Sacra, jest to teren wykopalisk, w których odkryto ruiny czterech świątyń, a na ich terenie zamieszkało mnóstwo kotów, więc jest to jednocześnie zabytek i coś w rodzaju schroniska dla kotów.
Wróciłyśmy pod Kolumnę Trajana, gdyż przed wyjazdem czytałam, że jest tam fajna winiarnia (Enoteca Provincia Romana). Miałyśmy duży problem, żeby ją znaleźć, mimo że stałyśmy tuż obok - znajduje się dokładnie vis a vis kolumny ;) Winiarnia ma bardzo ascetyczny, prosty i nowoczesny wystrój, ja akurat lubię takie klimaty. Powstała, żeby promować lokalne wyroby: głównie wino z Lacjum, ale też sery, wędliny itp. Białe wino z Lacjum, które zamówiłyśmy, żeby miło zakończyć wieczór, rzeczywiście było bardzo dobre, delikatne w smaku.
Enoteca; na zdjęciu tego nie widać, ale miałyśmy tuż przed nosem Kolumnę Trajana i Forum Traianum.
 Posiedziałyśmy tam chwilę, ale zmęczenie i ból stóp po całodziennym maratonie po mieście spowodowały, że postanowiłyśmy wracać do hotelu (zwłaszcza, że zrobiło się już dość późno i chyba byłyśmy ostatnimi gośćmi w knajpie).
Przeszłyśmy jeszcze obok Santa Maria Maggiore, przepięknie oświetlonej w nocy, i położyłyśmy się spać - o 5:30 rano miałyśmy już niestety autobus na lotnisko.
Nie obyło się jednak bez przygód - co prawda autobus przyjechał o czasie (znowu miałyśmy kupione bilety na SITbus), ale dalej było gorzej. Wywołano nasz lot, wsiadłyśmy do busa mającego nas zawieźć do samolotu, a tu w pewnym momencie przyszedł ktoś z obsługi i cofnął wszystkich z powrotem. Okazało sie, że z powodu mgły wstrzymano wszystkie loty. Jakieś pół godziny później nasz lot został jednak znowu wywołany, wsadzono nas do samolotu, gdzie... czekałyśmy kolejne półtorej godziny, aż mgła opadnie. Podobno i tak miałyśmy szczęście, że mimo opóźnionego wylotu wylądowałyśmy w Poznaniu, bo poprzedniego dnia z powodu mgły samoloty z kolei nie lądowały na Ławicy ;) Tym miłym akcentem skończyłyśmy weekendowy wypad - zmęczone, ale zadowolone.
W kolejnym poście - informacje praktyczne, bilety, hotele, dojazdy, ceny i knajpy:)



Veni, vidi, vici, czyli Rzym 16-19 stycznia 2015 (część I)

Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią wrzucam relację z Rzymu. Ostatecznie pojechałyśmy w trzy, dołączyła do nas jeszcze jedna koleżanka.
W piątek wieczorem przyleciałyśmy na Ciampino, udało nam się od razu wsiąść w autobus na Termini (miałyśmy wcześniej kupione bilety na SITbus, bo miał dogodniejsze dla nas godziny połączeń niż Terravision) i po 22 byłyśmy w centrum. 
Hotel, który zarezerwowałyśmy, Romina Rooms, znajduje się przy samym Termini. Nie ma jednak swojej recepcji - na stronie internetowej napisane było, że recepcja jest wspólna dla Romina Rooms i dla hotelu Cortorillo, który znajduje się na sąsiedniej ulicy. Poszłyśmy więc tam. Pokazałam recepcjoniście wydruk rezerwacji, zapłaciłyśmy, a on... podał nam klucz do Cortorillo. Tłumaczę, że mamy rezerwację w Romina Rooms. W odpowiedzi usłyszałam: "Wiem, ale przyleciałyście późno, nie chce mi się Was o tej porze prowadzić Was do Romina, więc zakwaterowałem tam kogoś innego, a zamiast tego dostaniecie pokój tutaj. Z osobną łazienką. Ok?". Biorąc pod uwagę, że rezerwację robiłyśmy na pokój ze wspólną łazienką, odpowiedziałam, że jak najbardziej OK :) I był to dobry wybór, bo hotel jest czysty, pokój wygodny, a osobna łazienka zawsze stanowi plus.
Nie chcąc marnować więcej czasu, poszłyśmy zanurzyć się we włoskiej atmosferze, czyli innymi słowy napić się i coś zjeść. Znalazłyśmy całkiem przyjemną knajpkę, Taverna Italiana, napiłyśmy się wina i zjadłyśmy karczochy. Niestety, chwilę po północy zamykali, więc musiałyśmy się zbierać. Wychodząc, spotkałyśmy jeszcze Polkę mieszkającą od prawie 40 lat w Holandii, bardzo zresztą sympatyczną, która była tak zachwycona, że spotkała kogoś mówiącego po polsku, że wdała się z nami w pogawędkę. Po wymianie planów na zwiedzanie wróciłyśmy do hotelu, żeby się wyspać przed sobotnim zwiedzaniem.

Sobota - zwiedzania dzień pierwszy
mapka z zaznaczoną sobotnią trasą zwiedzania
 Jako że na 11 miałyśmy zarezerwowane zwiedzanie nekropolii pod Watykanem (w tym grobu św. Piotra), rano wsiadłyśmy w metro i pojechałyśmy do Watykanu (linia A w kierunku Battistini, wysiada się na stacji Ottaviano i później idzie prosto Via Ottaviano, podążając za tłumem;) ).
Z premedytacją zdecydowałyśmy wcześniej, że Muzea Watykańskie odpuszczamy i kiedy zobaczyłyśmy kolejkę po bilety, mogłyśmy tylko pogratulować sobie decyzji. Pokręciłyśmy się po
Placu św. Piotra, obejrzałyśm szopkę bożonarodzeniową i poszłyśmy zwiedzać.
Przed 11 stawiłyśmy się na miejscu zbiórki, podczas rezerwacji (szczegóły dotyczące rezewacji i innych kwestii technicznych zamieszczę w kolejnym poście) wybrałyśmy polskiego przewodnika. Naszą 10-osobową polską grupę oprowadzał ksiądz Bogdan, byłyśmy naprawdę zadowolone, bo bardzo ciekawie opowiadał. W tym miejscu, jeżeli ktoś nie jest nieprzekonany, muszę zaznaczyć, że sama jestem osobą niewierzącą, a mimo to wycieczka zrobiła na mnie duże wrażenie, miejsce ma ogromną wartość historyczną. Nie jest to typowa "pielgrzymka" i z całym przekonaniem polecam taką wycieczkę każdemu.
Robienie zdjęć w nekropolii jest niestety zakazane, więc nie mogę zilustrować tego fragmentu, ale byłam pod dużym wrażeniem. Pierwotna bazylika została wybudowana w IV wieku (potem postawiono tę, która stoi do dziś). W celu stworzenia bazyliki zasypano cmentarz, na którym chowano niegdyś bogatych Rzymian (wielu pochodzenia greckiego) i zbudowano bazylikę tak, aby główna kaplica znajdowała się nad grobem św. Piotra. Aż do 1939 roku nie wiedziano, że w tym miejscu był kiedyś cmentarz, dopiero po śmierci Piusa XI, który chciał być pochowany jak najbliżej św. Piotra, przypadkiem odkryto stare grobowce. Ksiądz oprowadził nas po podziemiach bazyliki, pokazał grobowce i wskazywał na różne elementy charakterystyczne świadczące o tym, skąd pochodziła osoba pochowana w danym miejscu i jakiego była wyznania. Zwieńczeniem wycieczki była wizyta przy grobie św. Piotra - o ile nie ma 100% pewności, czy rzeczywiście kości w nim się znajdujące są kośćmi św. Piotra (chociaż wszystko na to wskazuje), gdyż znaleziono je nie w głównym "pomieszczeniu" trumny, a w dobudowanym ołtarzu, o tyle nie ma wątpliwości, iż jest to jego grób (wiadomo też, że szczątki były na pewien czas przeniesione w inne miejsce, co może być przyczyną ich przesunięcia).
Później ksiądz oprowadził nas po kilku kaplicach w podziemiach, kto chciał, mógł się tam pomodlić.
Po wyjściu poszłyśmy zwiedzić samą bazylikę, widziałyśmy też zwierzęta wystawione na placu św. Piotra w małych klatkach (to chyba miało odzwierciedlać faunę stajenki w Betlejem) - to było okropne: klatki bardzo małe, wokół tłumy ludzi, widać, że zwierzęta się męczyły.
krowa na placu w Watykanie
 Później zdecydowałyśmy się coś zjeść. I tu strzał w 10 - niedaleko Watykanu znalazłyśmy małą knajpkę, Salento Salato, w której menu składało się dosłownie z kilku dań i było codziennie zmieniane (my miałyśmy do wyboru 2 focaccie, 2 inne słone wypieki z nadzieniem, lasagne, roladki z bakłażana w sosie pomidorowym z mozarellą, ryż z pomidorami i mozarellą, grillowane warzywa i bodajże kurczaka). Jedzenie pyszne, świeże i niedrogie, minimalistyczny wystrój, bardzo przyjemna atmosfera, a do posiłku podano, zdaniem mojej koleżanki, najlepsze pieczywo, jakie w życiu jadła :)
Salento salato
Najedzone, poszłyśmy obejrzeć położony na brzegu Tybru Zamek św. Anioła. Potem kawa dla nabrania sił;), następnie Campo de'i Fiori - plac nie zrobił na nas dobrego wrażenia, był strasznie brudny.
Kolejny plac, czyli Piazza Navona, wypadł zdecydowanie lepiej. W czasie gdy dziewczyny robiły zdjęcia fontann, ja próbowałam rozgryźć tajemnicę "lewitującego mnicha". Chodziłam dookoła niego i nie mogłam dojść do tego, w jaki sposób wisi w powietrzu (następnego dnia widziałam kolejnego lewitującego mnicha i rozgryzłam ich tajemnicę, ale nie będę psuć Wam zabawy i jej zdradzać;) ).
lewitujący mnich
 Później minęłyśmy Palazzo Madama i poszłyśmy zobaczyć Panteon. Niestety, miała właśnie zacząć się msza (?! tak przynajmniej zrozumiałam) i nikogo nie wpuszczali, więc obejrzałyśmy go z zewnątrz i tylko rzuciłyśmy okiem do środka. 
Następnie zwiedziłyśmy kościół św. Ignacego Loyoli i poszłyśmy w stronę Fontanny di Trevi. Wiedziałam, że jest remontowana i w związku z tym zasłonięta rusztowaniem, ale monetę wrzucić trzeba;) Na miejscu rzeczywiście nic nie widać, ale jest minifontanna z napisem "tu wrzucać monety". Cóż robić, wrzuciłyśmy i pozostaje tylko mieć nadzieję, że minifontanna ma taką samą moc sprawczą.
tak obecnie wygląda fontanna di Trevi
 Na tym zakończyłyśmy sobotnie zwiedzanie zabytków i przystąpiłyśmy do zaznajamiania się z Rzymem od kuchni - w Prosciutterii niedaleko fontanny, gdzie serwowali pyszne sery, wędliny i wina. Przy stoliku obok siedziały dwie Rosjanki, więc wieczór szybko przerodził się w słowiańską integrację we włoskim stylu:)
bo kuchnia jest ważnym elementem kultury i tożsamości narodowej;)
Ciąg dalszy nastąpi:)