poniedziałek, 8 września 2014

Paryż 3-7 września 2014

Postanowiłam zakończyć wakacje wyjazdem do Paryża - znalazłam dość tanie bilety, namówiłam koleżankę i ruszyłyśmy w drogę. A teraz czas na relację:)

3 września
Nasz samolot wystartował z półgodzinnym opóźnieniem, ale po drodze trochę nadrobiliśmy - na Beauvais wylądowałyśmy ok. 14:10. Wsiadłyśmy w autobus do Paryża i przed 16 byłyśmy już na miejscu. Potem metrem pojechałyśmy do hotelu zostawić rzeczy. Metro paryskie jest bardzo dobrze oznakowane i nietrudno się w nim połapać. Można ściągnąć na komórkę aplikację z mapą metra, ponoć w punktach informacji turystycznej można też dostać tą mapkę za darmo - my akurat miałyśmy bardzo fajną mapę Paryża z oznaczonymi wszystkimi atrakcjami i z osobną mapą metra. Poza tym ściągnęłyśmy na telefon i iPada darmową aplikację "Metro Paris" - coś w stylu naszego jakdojade.pl. Co prawda aplikacja wymaga dostępu do internetu, ale zazwyczaj sprawdzałyśmy dojazd do atrakcji zaplanowanych na dany dzień w hotelu, gdzie miałyśmy darmowe wi-fi. Jedyny minus paryskiego metra to zapach i zaduch, ale i tak jest to najwygodniejszy rodzaj komunikacji publicznej w tym mieście.
Nasz hotel znajdował się na obrzeżach Montmartre (F1 Paris de Montmartre na rue du Docteur Babinski). W internercie czytałam wcześniej, że hotel znajduje się w nieciekawej okolicy, ale wystarczyło przejść jakieś 100-200 metrów i już byłyśmy na "właściwym" Montmartre, a pokoje były czyste, ręczniki codziennie zmieniane, miałyśmy dobry dojazd do centrum. Jedyny minus to toalety, które trochę śmierdziały, ale, jak później odkryłyśmy, to raczej standard w Paryżu (nawet w McDonald's toalety są znacznie brudniejsze niż w Polsce).
W hotelu zostawiłyśmy rzeczy i postanowiłyśmy tego dnia specjalnie się nie forsować, jeśli chodzi o zwiedzanie - wybrałyśmy spacer po Montmartre z Sacre Coeur jako punktem kulminacyjnym.
Montmarte jest bardzo ładną dzielnicą, klimatyczną. Sacre Coeur też całkiem mi się podobało. Nie bardzo można zwiedzać je od środka (chyba raz dziennie są msze, poza tym bazylika jest zamknięta), ale i tak największą atrakcją jest widok sprzed Sacre Coeur na całe miasto (bazylika położona jest na wzgórzu). Mnóstwo ludzi siedzi tam na schodach i na trawniku, pije wino lub piwo. Przez cały czas uliczni sprzedawcy proponują Heinekena, poza tym sprzedają też kiczowate miniaturowe wieże Eiffla i podróbki wszystkiego - towar trzymają na materiałowych płachtach, żeby w razie nalotu policji móc je zwinąć w tobołek i odejść, gdyż nie mają pozwolenia na handel. Zanim jednak dotarłyśmy do Sacre Coeur, postanowiłyśmy coś przekąsić. Jako że Paryż jest znany z pięknych parków, kupiłyśmy w markecie sery, wino i francuskie kiełbaski i usiadłyśmy w jednym z nich.
Po wizycie pod Sacre Coeur na zakończenie wieczoru poszłyśmy do knajpki coś jeszcze przekąsić i napić się wina. Wybrałyśmy restaurację troszkę oddaloną od Sacre Coeur, która zwróciła naszą uwagę, gdyż prawie wszystkie stoliki wystawione na zewnątrz były pełne Francuzów, więc założyłyśmy, że to dobry znak - nie myliłyśmy się, zarówno jedzenie, jak i wino były bardzo dobre.
Sacre Coeur

widok spod Sacre Coeur

piknikujemy w parku
 4 września
Następnego dnia postanowiłyśmy zwiedzić katakumby. Kiedy przed wyjazdem chciałam się czegoś dowiedzieć o tym miejscu, okazało się, że mało kto tam był (wiele osób odstraszyła kolejka).
Rzeczywiście, na wejście czekałyśmy ok. godzinę i 40 minut, ale było warto (poza tym czekanie w kolejce postanowiłyśmy umilić sobie winem). W katakumbach, które ciągną się pod miastem, znajdują się szczątki 6 milionów osób, które zostały tu przeniesione (głównie w XVIII i XIX wieku) ze wszystkich cmentarzy w Paryżu. Kości są złożonena stosy wzdłuż korytarzy, widok robi piorunujące wrażenie. Uważam, że to jedna z ciekawszych rzeczy, jakie widziałam podczas tej wycieczki.
Po wyjściu z katakumb postanowiłyśmy pójść na cmentarz Montparnasse, który znajdował się zaraz obok. Wcześniej o nim nie słyszałyśmy, po prostu zobaczyłyśmy go na mapie. Okazało się, że jest on zdecydowanie wart zobaczenia. Poza niesamowitym klimatem i ogromną różnorodnością grobów (mój ulubiony to grób z ogromną futurystyczną rzeźbą przedstawiającą ptaka wykonanego ze szkła i metalu), znalazłyśmy tu miejsca pochówku wielu sławnych osób (m.in. Sartre, Beckett, Susan Sontag, Cortazar czy Serge Gainsbourg; nie mogłyśmy natomiast namierzyć grobu Belmondo, gdyż w miejscu, w którym powinien według mapy się znajdować, były dwa niepodpisane grobowce, ale kiedy chciałyśmy upewnić się wieczorem w internecie, który był właściwy, odkryłyśmy, że Belmondo... żyje, a to był grób jego ojca, bodaj znanego architekta;) ). Przy wejściu na cmentarz znajduje się duża mapa z zaznaczonymi grobami sławnych osób, poza tym można wziąć z wieszaka zalaminowaną mapę cmentarza na sznurku (co ułatwia jej noszenie).
Obok cmentarza znajduje się najwyższy budynek na Montparnasse, z którego podobno jest rewelacyjny widok na Paryż, ale kiedy usłyszałyśmy, że wjechanie na ostatnie piętro kosztuje 15 euro (czyli tyle, co za wieżę Eiffla), postanowiłyśmy sobie odpuścić - tym bardziej, że cierpię na lęk wysokości.
Zamiast tego kupiłyśmy sery, wino, konfiturę z fig i bagietkę i poszłyśmy na piknik do Ogrodu Luksemburskiego. Jest to wielki park z ławeczkami rozstawionymi wzdłuż alejek, placem zabaw dla dzieci, bosikiem do tenisa i koszykówki, a nawet placem do gry w bule). Poza tym w Ogrodzie znajduje się siedziba Senatu, muzeum, oranżeria i staw. Jest to miejsce, w którym dużo ludzi spędza popołudnia na świeżym powietrzu, uprawiając różne sporty albo po prostu siedząc w parku i czytając książkę lub rozmawiając z przyjaciółmi.
Wieczorem ponownie odwiedziłyśmy tą samą knajpę na Montmartre, co poprzedniego dnia - tak nam się spodobała.
cmentarz Montparnasse i dziwna rzeźba na nagrobku

katakumby - tak wyglądały całe korytarze

5 września
Kolejny dzień też postanowiłyśmy rozpocząć cmentarnym akcentem i pojechałyśmy na Pere-Lachaise. Odwiedziłyśmy większość grobów, które nas zainteresowały, ale pod koniec nie miałyśmy już sił - mimo że cmentarz nie wydaje się strasznie duży, trzeba się nachodzić, żeby wszystko zobaczyć. Widziałyśmy więc grób Chopina, Morrisona, Edith Piaf, Oscara Wilde'a i kilkanaście innych, w tym sekcję z grobami emigrantów z Polski oraz pomniki ku czci osób, które zginęły w obozach koncentracyjnych i groby (chyba symboliczne) upamiętniające ofiary różnych katastrof lotniczych. Grób Morrisona jest ogrodzony metalową barierką, co nie przeszkadza fanom przeskakiwać przez nią i zostawiać kwiatów i innych pamiątek. Drzewo obok jego groby zostało zabezpieczone matą, ponieważ fani odrywali z niego korę - teraz zamiast tego przyklejają do maty gumy do żucia. Z kolei gób Wilde'a został osłonięty szkłem, a na tafli zamieszczono prośbę od rodziny, żeby nie niszczyć grobu, bo rodzina sama płaci za jego renowację - ponoć wcześniej tu też fani szaleli.
Zwiedzanie Pere-Lachaise zajęło nam kilka godzin (z przerwą na lunch), więc wróciłyśmy do hotelu, żeby się zregenerować.
Kiedy już się śmiemniło, pojechałyśmy zobaczyć wieżę Eiffla. Przyznam, że byłam do tego trochę sceptycznie nastawiona, ale zmieniłam zdanie, kiedy zobaczyłam, jak rewelacyjnie wygląda podświetlona (jest podświetlona przez całą noc, natomiast po zmroku raz na godzinę włączane są migające światełka na całej wieży - to akurat moim zdaniem wyglądało kiczowato). Na wieżę nie wjechałyśmy (wspomniany już lęk wysokości), zamiast tego usiadłyśmy pod wieżą i otworzyłyśmy wino. Wokół było mnóstwo ludzi, świetny klimat - jedyna rzecz, która nas irytowała, to sprzedawcy próbujący nam co chwilę wcisnąć breloczki z wieżą Eiffla albo wino czy szampana. Zresztą złamałyśmy się i breloczki kupiłyśmy (od początku zresztą planowałam je przywieźć, bo chyba żadna pamiątka nie cieszy się taką sławą jak te kiczowate breloczki, sprzedawane wszędzie - zabawa polega na wytargowaniu jak najniższej ceny. My za 1 euro dostałyśmy 4 breloczki, co jest raczej przeciętnym wynikiem). Na kupno wina się nie zdecydowałyśmy, sprzedawca zażyczył sobie za nie 32 euro (później się dowiedziałyśmy, że kupują je w sklepie niedaleko wieży za 2 euro i odsprzedają z zyskiem, i to dość sporym;) ).
Na Polach Marsowych, ciągnących się przed wieżą Eiffla, siedziały setki ludzi, piły wino i się bawiły. My po pewnym czasie postanowiłyśmy ruszyć dalej, bo chciałam zobaczyć jeszcze Champs-Elysees. Zasugerowana nazwą myślałam, że Pola Elizejskie to kolejny park i bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam szeroką aleję. O tej porze było tam pusto i raczej nudno, więc wróciłyśmy do hotelu.
drzewo przy grobie Jima Morrisona

6 września
To był nasz ostatni pełny dzień w Paryżu, więc postanowiłyśmy go spędzić intensywnie. Najpierw pojechałyśmy do Muzeum D'Orsay, które mnie rozczarowało. O ile sam budynek jest piękny (muzeum mieści się w byłej hali dworca), to w środku owszem, jest mnóstwo znanych obrazów, ale są jakość słabo wyeksponowane, wiszą blisko siebie i są podpisane tylko po francusku. A czasem tytuł obrazu jest jednak kluczowy dla zrozumienia jego przekazu. Można było co prawda dostać audio przewodniki po angielsku (nie sprawdzałam, ale podejrzewam, że dodatkowo płatne), natomiast uważam, że umieszczenie podpisów pod obrazami po francusku i angielsku nie powinno stanowić dużego problemu. Poza tym w muzeum przeszkadzało mi trochę, że jest dość tłoczno, zwłaszcza na ostatnim piętrze - przepychanie się do obrazów nie jest dla mnie wymarzonym sposobem kontaktu ze sztuką. Podobały mi się za to rzeźby wystawione w głównej hali na dole, nie było tam też tak tłoczno.
Z Muzeum D'Orsay poszłyśmy do Muzeum Rodina (kupiłyśmy łączone bilety na obydwa muzea przez internet, dzięki czemu nie tylko zapłaciłyśmy mniej, ale też nie musiałyśmy stać w kolejce). To muzeum z kolei zrobiło na mnie świetne wrażenie. Część rzeźb znajduje się w głównym budynku, natomiast reszta jest rozstawiona w wielkim parku, w którym są też ławeczki, staw, a nawet drewniane leżaki, na których można się zrelaksować. Rzeźby podpisane są po polsku i po angielsku, a ponadto przy wejściu można sobie wziąć broszurkę informacyjną w obu językach z krótką biografią Rodina i opisem najważniejszych jego dzieł. W muzeum znajdują się również rzeźby autorstwa Camille Claduel, kochanki Rodina i genialnej rzeźbiarki o dość tragicznym życiorysie.
Następnie pojechałyśmy metrem na plac Bastylii i skierowałyśmy się do Marais, żeby trochę się pokręcić po dzielnicy. Są tam ciekawe (i w większości darmowe) muzea, ale niestety byłyśmy w Marais za późno, żeby wejść do któregokolwiek z nich. Pochodziłyśmy więc po uliczkach, usiadłyśmy gdzieś na kawę (co było o tyle trudne, że w większości knajp wszystkie stoliki - a przynajmniej te wystawione na zewnątrz - były już pozajmowane).
Później poszłyśmy na piechotę na Ile de la Cite - jedną z dwóch znajdujacych się obok siebie wysp w centrum Paryża. Na Ile de la Cite znajduje się m.in. katedra Notre Dame, którą obejrzałyśmy z zewnątrz. Później, kiedy akurat zaczęło się ściemnać, wybrałyśmy się na rejs barką. Płynęłyśmy przez godzinę dużą barką wycieczkową po Sekwanie, a przewodnik opowiadał o mijanych zabytkach. Jest to świetny sposób na spędzenie wieczoru, ponieważ po pierwsze, większość głównych atrakcji (czy symboli) Paryża znajduje się przy brzegach Sekwany, a po drugie, wieczorem wszystkie te budynki są przepięknie oświetlone. Po rejsie chciałyśmy pójść napić się wina na nabrzeżu wyspy, ponieważ widziałyśmy z barki, że siedzi tam mnóstwo ludzi (siedza po prostu na betonie, często słuchając muzyki i pijąc wino). Ostatecznie jednak nie dotarłyśmy tam, gdyż zatrzymałyśmy się na moście łączącym Ile de la Cite z drugą z wysp Ile Saint-Louis. Most jest zamknięty dla ruchu samochodowego, więc na środku stał jakiś chłopak, śpiewał i grał na gitarze, a wokół na krawężnikach siedzieli ludzie i słuchali go (często oczywiście pijąc przy tym wino - w Paryżu chyba nie ma zakazu spożywania alkoholu w miejscach publicznych).
widok z Muzeum D'Orsay na Sekwanę

grafitti w Marais

rejs barką - zdjęcie zacumowanych na Sekwanie barek mieszkalnych

7 września
Tego dnia miałyśmy wylot z lotniska Beauvais o 14:05. Początkowo myślałam, że wcześniej zdążymy coś jeszcze zobaczyć (planowałam cmentarz Montmartre do "cmentarnego" kompletu), ale okazało się, że musimy być na dworcu autobusowym an Porte Maillot 3 godziny i 15 minut przed odlotem (autobus odjeżdża 3 godziny przed odlotem każdego samolotu), a na dworzec też musiałyśmy jeszcze dojechać. Poza tym cmetarz był otwarty dopiero od 9 rano. Skończyło się więc na tym, że w niedzielę nie zobaczyłyśmy już nic, tylko po śniadaniu ruszyłyśmy w drogę powrotną.

Co warto było zobaczyć?
Z mojego punktu widzenia katakumby (i to pomimo kolejki do wejścia), muzeum Rodina, cmentarze i rejs barką. Spacer pod wieżą Eiffla - koniecznie nocą (podobnie zresztą jak rejs barką). Jeżeli chodzi o katakumby, wywołały one u mnie mieszane uczucia (jeśli chodzi o ocenę samego pomysłu wystawiania milionów szkieletów na widok publiczny i w ogóle sam pomysł ekshumowania grobów i wrzucania wszystkich kości w jedno miejsce), natomiast uważam, że naprawdę warto pojechać tam i samemu wyrobić sobie opinię. Niezależnie bowiem od tego, co o tym myślimy - katakumby naprawdę robią wrażenie.
Odpuściłabym sobie kolejnym razem D'Orsay. W Luwrze nie byłam celowo, bo po pierwsze, miałyśmy już dwa inne muzea w planach, a po drugie, zwiedzanie Luwru to ponoć minimum cały dzień, a my przyjechałyśmy na zbyt krótko, żeby poświęcić na to tyle czasu. Żałuję za to, że nie byłam w żadnym z muzeów w Marais.

O kupowaniu biletów do muzeów i innych kwestiach praktycznych (gdzie jeść, jak podróżować itd.) napiszę w kolejnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz