W sobotę wstalam wcześnie, bo chcialam zdążyć na autobus na Koh Chang o 7:45. Co prawda bilety na autobus mozna kupic wszedzie, ale slyszalam, ze ten z dworca autobusowego, w przeciwienstwie do jadacych np. z Khao San Rd. (najbardziej turystyczna ulica w Bangkoku) nie robi tylu postojow i dzieki temu dojade szybciej. Z dworca Ekkamai (Eastern Bus Terminal) odjezdza duzo autobusów na Koh Chang, ale wiekszosc dojezdza do Trat (duza miejscowosc blisko Koh Cahng), a te odjezdzajace o 7:45 i 9:45 jade az do Laem Ngop, prosto do portu, skad odplywaja promy (mozna tez kupic bilety od razu na wyspe, z przeprawa promem, ale nie z Ekkamai, tylko z punktow turystycznych, w kazdym hostelu praktycznie mozna je zamowic). Postanowilam nie brac taksowki po poprzednich doswiadczeniach, tylko wziac autobus komunikacji miejskiej nr 172 (mial dojechac az na dworzec). Na przystanek autobusowy mialam troche ponad kilometr, ale dotarlam bez problemu i rowniez bez problemow wsiadlam do autobusu. nikt nie sprzedawal biletow, wiec w koncu pojechalam na gape. Kiedy spytalam kierowce, czy jedzie na Ekkamai, pokiwal glowa, ze tak. I tu zaczely sie schody. Nazwy przystankow autobusowych byly zazwyczaj tylko w tajskich znaczkach. Kiedy w koncu na jakims zobaczylam napis Ekkamai w alfabecie lacinskim, wysiadlam. Nikt jednak nie mowil tu po angielsku i nie moglam znalezc dworca, wiec wlasciwie krazylam w kolko. W pewnym momencie zatrzymal sie taksowkarz, spytal, dokoad ide. Powiedzialam, ze Ekkamai Bus Station, on na to, ze 150 baht. Prychnelam i poszlam na piechote. po chwili zatrzymal sie i powiedzial, ze 110. Pokrecilam glowa, ze nie i poszlam dalej. W koncu zawolal: "Ok, 80 baht". Wsiadlam, bo mialam juz tylko jakies 5 minut do odjazdu autobusu. Okazalo sie, ze chyba wysiadlam za wczesnie, bo taksowka jechala jakies 3 kilometry (prosta droga, wiec na pewno nie wozil mnie w kolko).
Wbieglam na dworzec, autobus stal juz gotowy do odjazdu. W tym momencie jakas Tajka spytala, czy chce odkupic bilet. Powiedzialam, ze tak. Okazalo sie, ze miala 3 bilety, ktore jej kolezanka wlasnie probowala zwrocic w kasie, wiec razem z dwojka Amerykanow odkupilismy je od nich (prawdopodobnie czekaly na trzecia kolezanke, ktora sie spoznila, wiec zdecydowaly sie na nia czekac). Za bilet zaplacilam 260 baht, w autobusie dostalam jeszcze przekaske (woda mineralna i 3 male sucharki). Po ok. 5,5 godzinach dojechalismy do Laem Ngop. Kupilismy bilety na prom (80 baht), ktory odplywa dosc czesto (czekalam ok. kwadransa). Przeprawa promem trwa jakies pol godziny. Na miejscu wszyscy laduja sie do zbiorowych taksowek, mowica, dokad chca dojechac (na wyspie jest tylko jedna droga, ktora ciagnie sie wzdluz wybrzeza, ale nie okraz wyspy, bo kawalek poludniowej czesci nie jest jeszcze droga zabudowany - prom przyplywa na polnocny kraniec wyspy, wiec mozna stamtad jechac wschodnim lub zachodnim wybrzezem az do polnocnej czesci). Ja zarezerwowalam hostel na poludniowym krancu. Koh Chang to druga co do wielkosci, po Phuket, wyspa w Tajlandii, wiec na poludniowy kraniec jest jakies 40 km. W kazdym razie o 15:30 bylam juz w hostelu, po szalenczej jezdzie wzgorzami wzdluz wybrzeza - droga jest waska, a kierowcy jada, jakby mieli przed soba autostrade, na dodatek caly czas trzeba wyprzedzac skutery.
Moj osrodek, Asia Baskpackers, sklada sie z wiekszych bungalowow, mniejszych bungalowow i dormitoriow. ja zarezerwowalam mniejszy bungalow, teoretycznie dwuosobowy (choc nie wiem, gdzie druga osoba mialaby zmiescic bagaze), z lazienka, mala weranda, hamakiem i krzeselkiem. Bungalow bardzo przyjemny, choc widok nie najlepszy, bo przed nim chyba stawiaja kolejny, wiec lezy tam sterta blachy, puszek z farba itp. W osrodku jest tez przyjemny zadaszony taras z wentylatorami, telewizja, komputerami (wlasnie z jednego pisze tego posta) i barkiem. Bungalow kosztowal mnie 280 baht, wiec bardzo przyzwoicie (ceny na wyspie sa sporo wyzsze niz na ladzie), jedyny minus to odleglos od plazy - ok. 1 - 1,5 km.
Kiedy przyjechalam, na wyspie bylo stosunkowo tloczno - w Tajlandii trwal akurat dlugi weekend i wielu z nich sciagnelo nad wode. Co wiecej, Koh Chang jeszcze niedawno byla dosc odludna, a czytalam, ze moja czesc wyspy (Bang Bao) nadal taka jest, co okazalo sie juz nie do konca zgodne z prawda. Bang Bao mialo byc osada rybacka z dlugim pomostem. Pomost byl, ale na nim sklepy i knajpy. Ale i tak bardzo przyjemne miejsce i mniej zatloczone niz np. okolice Lonely Beach (5 km na polnoc).
droga (jedyna) na Koh Chang, tu akurat w odludnej części wyspy |
Po szybkim prysznicu poszlam na spacer, zwiedzilam okolice i zjadlam obiad w pobliskim barze (smazony ryz z krewetkami, 50 baht., drozej niz w Bangkoku, mango shake kosztuje tu np. 60 baht, a byl to tani bar).
Po zwiedzaniu poszlam na taras integrowac sie z innymi goscmi (slonce zachodzi tu juz po 6, wiec nie zdazylam pojsc na plaze). Wszyscy doradzali mi, zebym wynajela skuter (to jedyny srodek transportu oprocz taksowek na wyspie), wiec postanowilam tak zrobic.
Nastepnego dnia poszlam do wypozyczalni skuterow (jedynej w okolicy mojego osrodka). Wynajem kosztowal 150 baht za dobe, beznzyna do pelna 180, wzielam skuter od razu na 2 dni. Musialam niestety zostawic moj paszport, co srednio mi sie podobalo, ale tak jest ponoc w wiekszosci wypozyczalni. Kazali mi tez obejrzec, czy skuter jest caly i pokazali rozpiske oplat za poszczegolne uszkodzenia. Niestety, chociaz jazda skuterem byla calkiem latwa, pierwszy raz skuter przewrocilam juz po jakims kwadransie - wyspa jest dosc gorzysta. na ktoryms z podjazdow nagle przede mna zahamowaly samochody, nie mialam jak ich wyminac i tez musialam zahamowac. Skutera nie da sie jednak tak po prostu zatrzymac pod gorke, bo sie przewraca lub stacza (bardziej doswiadczeni kierowcy moga sprobowac wykrecic w poprzek drogi, ale ja sie do nich nie zaliczam). Potem jazda szla calkiem przyjemnie, przejechalam jakies 15 km, az musialam zaparkowac na jakims kamienistym poboczu przy plazy. I nie dalam rady utrzymac skutera, byl dla mnie zbyt ciezki i niestabilny, i znowu sie przewrocil. I troche porysowal. I na dodatek silnik nie chcial zapalic. Chcac nie chcac, poszlam do wypozyczalni, powiedziec, co sie stalo. Okazalo sie, ze co prawda silnik jest ok (co mnie zdziwilo, bo jacys Brytyjczycy probowali pomoc mi go odpalic i taz nie dali rady), ale za porysowanie zazadali... 3000 baht. W koncu utargowalam 2000, ale oplaty za benzyne i za wypozyczenie (wykorzystalam jakies 2 godziny z 2 dni) tez nie odzyskalam. Nie bardzo moglam sie klocic, bo mieli moj paszport. Potem sie dowiedzialam, ze tu prawie wszystkim zdarza sie porysowac skuter i pewnie na tym wypozyczalnie zarabiaja najwiecej (odmalowanie na pewno kosztuje niewielka czesc tego, na co mnie skasowali), wiec lepiej, jesli sie taka trafi, skorzystac z drozszej wypozyczalni, gdzie w cenie jest ubezpieczenie skutera. Albo z takiej, gdzie nie zostawia sie paszportu w zastaw.
W ten sposob zostalam bez skutera i bez znacznej czesci pieniedzy. Na szczescie Terrance, Amerykanin, ktorego poznalam, zaoferowal, ze moge jezdzic na jego skuterze jako pasazer. Pojechalismy wiec na Lonely Beach (przepiekna piaszczysta plaza, jakies 5 km od Bang Bao). Na plazy praktycznie nie bylo ludzi, wiec bez problemu znalezlismy kawalek cienia pod palmami, zeby nie lezec w pelnym sloncu. Woda w morzu goraca, na poczatku wrecz zanurzenie sie w niej nie przynosi ulgi, bo przy samym pbrzegu jest bardzo nagrzana. Wieczorem pojechalismy do knajpy na ryz smazony z kalmarami, ktory stal sie moja ulubiona potrawa na wyspie (jadlam go tez na sniadanie, bo wybor europejskich sniadan jest nieciekawy i kilka razy drozszy niz ryz).
dzika świnia chodząca po ulicy:) |
to jest chyba Ko Mak |
Po poludniu odkrylam przepiekna plaze blisko mnie (piaszczysta, prawie pusta - choc ma inna nazwe, jest przy niej tabliczka z napisem Tropical Beach, wiec latwo ja znalezc). Stwierdzilam, ze nie chce jeszcze wyjezdzac, ze musze spedzic jeszcze 1 dzien na plazy. Zarezerwowalam jeszcze 1 nocleg (bungalowy byly juz zajete, ale dostalam lozko w dormie, z klimatyzacja, bardzo czysty i nowoczesnie urzadzony pokoj). Kolejny dzien spedzilam na plazy, gdzie poza tym, ze strasznie sie spalilam na sloncu, moglabym zostac jeszcze dluzej. W zwiazku z tym... zarezerwowalam jeszcze 1 nocleg;) Dzis jednak spie na Koh Chang juz po raz ostatni - musze rano wyjechac, jesli chce jeszcze cos pozwiedzac. Nastepne w planach - Kanchanaburi!
Ceny na wyspie sa zdecydowanie wyzsze niz w Bangkoku.
Ryz z kalmarami w tanim barze - 50 baht, ale nawet woda czy jogurt w 7/11 sa o kilka baht drozsze. Dosc drogi jest tez alkohol. Duza butelka piwa w sklepie kosztuje 50-60 baht, ja pije jakies drinki na bazie wina (Eva) - 36 baht za 275 ml w 7/11. Widzialam zwykle wino, ale kosztowalo 230 baht za mala butelke (polowa normalnej). Butelka tanszej wodki (chyba 0,7) - ponad 400 baht.
Wypozyczenie lodki na caly dzien z nurkowaniem, lowieniem ryb i posilkiem kosztowalo nas 4200 baht niezaleznie od liczby osob (zalatwial nam to manager osrodka, w ktorym mieszkamy, pol-Anglik, nie wiem, jakie sa normalne ceny).
Za ryz smazony z kurczakiem w barze przy plazy placilam 80 baht, z kalmarami kosztowal 100 baht (przy czym dania pt. ryz z czyms sa najtansze, normalny obiad kosztuje ok 200 baht).
Kilogram mangostanow (pyszne owoce, troche podobne do duzych liczi) - 80 baht.
Kulka lodow przy molo - 50 baht.
Lozko w domitorium kosztowalo mnie rowniez 280 baht, ale ceny sa dosc plynne (wiem, ze Amerykanin placil 330).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz