Wiem, że takich postów powstało już wiele i że nie ma jednej, idealnej metody pakowania się na wakacje, ale postanowiłam opisać moje doświadczenia w tym zakresie - a nuż komuś się przydadzą. Poza tym wiadomo, że lepiej uczyć się na cudzych błędach niż na swoich ;)
Podstawowa zasada - plecak, nie walizka! No chyba, że ktoś zamierza cały wyjazd spędzić w jednym hotelu / hostelu, ale to się raczej rzadko zdarza. Plecak łatwiej przetransportować, łatwiej też upchnąć go w busie czy pociągu. Ja jeżdżę z plecakiem 65 l, koniecznie dwukomorowym. Dwie komory powodują, że mam łatwiejszy dostęp do swoich rzeczy i nie muszę wypakowywać całego plecaka, żeby coś z niego wyjąć - a w przypadku, gdy co kilka dni zmieniam zakwaterowanie i często śpię w dormitoriach w hostelach (gdzie nie ma miejsca na wypakowanie rzeczy), ma to ogromne znaczenie.
Wiele osób pisze, że w podróż bierze 2-3 t-shirty i podobną ilość zmian bielizny. Ja z tym się nie zgadzam. Akurat t-shirty i bielizna są lekkie i nie zajmują dużo miejsca, więc nie zamierzam się pod tym względem ograniczać - tym bardziej, że przy wilgotnym powietrzu i wysokich temperaurach, jakie panują w Azji południowo-wschodniej, przebieram ubrania dość często, a nie mam ochoty codziennie robić prania.
Nie biorę za to dużej ilości butów. Sportowe sandały, japonki (wybieram takie z podwójnym paskiem, żeby mocniej trzymały się nogi) i trampki, które zakładam do samolotu i mogę w razie czego ubrać na trekking - chociaż muszę przyznać, że jeszcze nie zdarzyło mi się założyć ich po wyjściu z samolotu, wszędzie poruszam się w sportowych sandałach, które się nie ślizgają i mocno trzymają się nogi. Inna sprawa, że dotychczas nie byłam na prawdziwym trekkingu, chyba że za taki uznać wspinanie się do najwyższego wodospadu w Parku Narodowym Erawan. Ale i tak nie zamierzam wozić ze sobą butów trekkingowych i nosić ich w plecaku, wolę zainwestować w porządne sandały.
Jeśli chodzi o spodnie, decyduję się na szorty do noszenia w miejscach, gdzie jest to akceptowane, czyli głównie na wyspach / wybrzeżu, chociaż mam wrażenie, że w innych miejscach też jest coraz większa tolerancja dla odsłoniętych kolan, a nawet widuje się Azjatki w szortach. Oprócz tego biorę ze sobą alladyny, które są lekkie, nie zajmują dużo miejsca i świetnie sprawdzają się w tropikalnym klimacie - uważam tylko, żeby były zrobione z naturalnych materiałów.
Jeśli chodzi o garderobę, pakuję jeszcze dwa stroje kąpielowe, lekką sukienkę, jedną bluzę (którą zakładam na siebie w samolocie), okulary przeciwsłoneczne i nakrycie głowy - testowałam kapelusz, wolę jednak czapkę z daszkiem.
Do tego dwa ręczniki, warto zainwestować w te supercienkie, które można kupić w sklepach sportowych lub górskich. Zajmują one dużo mniej miejsca i szybciej schną.
Kolejna kategoria bagażu, która budzi liczne wątpliwości i pytania, to leki i kosmetyki. Ja wychodzę z założenia, że do apteczki warto wziąć podstawowe leki, ale nie ma co z tym przesadzać. Pakuję wapno (na alergię i ukąszenia komarów), nifuroksazyd i węgiel rozpuszczalny (na zatrucia pokarmowe), tabletki przeciwbólowe, plastry, maść na stłuczenia i ból mięśni i na tym poprzestaję. Zastanawiałam się kiedyś nad wożeniem malarone, ale w Tajlandii czy Kambodży zagrożenia pod względem malarii właściwie nie ma, skuteczność prewencyjnej terapii malarone budzi wątpliwości, a w razie czego leki na malarię mogę dostać też na miejscu. Poza tym wychodzę z założenia, że jeśli na coś zachoruję, to bardziej skuteczne leki dostanę w tamtejszych aptekach. Kupuję jeszcze spray przeciw komarom - można go nabyć również na miejscu, ale kiedyś natknęłam się w polsce w osiedlowym markecie na offa z napisem "odstrasza również tropikalne komary" (czy coś podobnego) i działa świetnie, nic mnie nie gryzie, kiedy go użyję. Mam jasną karnację, więc kupuję mleczko / sprawy do opalania z wysokim filtrem - zawsze mam ze sobą filtr 50 (lub nawet 50+) i 30, pod koniec podróży ewentualnie zmniejszam faktor. Biorę też balsam łagodzący po opalaniu, na oparzenia (i używam go zamiast balsamu do ciała, którego już nie pakuję).
Z wyposażeniem kosmetyczki nie warto przesadzać, bo później trzeba wszystko dźwigać w plecaku. Żel pod prysznic i szampon, zamiast odżywki - jedwab do włosów albo olejek z marakui czy orzeszków makadamia (do kupienia w malutkich buteleczkach, a są bardzo wydajne), pasta i szczoteczka do zębów, dezodorant, szczotka to włosów i tonik do twarzy. Tusz do rzęs i podkład nie zajmują dużo miejsca, więc też je dorzucam. Pakuję też szare mydło, żeby móc coś samej przeprać (co prawda w Tajlandii wszędzie można za grosze oddać ubrania do prania, ale ja zazwyczaj piorę sama). Na koniec dokładam nawilżane chusteczki, które przydają się zarówno do "umycia" rąk po zjedzeniu szczególnie klejącej potrawy z ulicznego wózka, jak i do odświeżenia się w kilkunastogodzinnej podróży samolotem czy autobusem.
Dziś ciężko obyć się bez elektroniki - w moim bagażu musi więc znaleźć się smartfon, ładowarka i aparat fotograficzny. Do tego power bank, czyli przenośna "bateria", którą ładujemy w kontakcie lub przez usb, a potem możemy za jej pomocą doładowywać przez port usb ładować telefon czy aparat. Mi szczególnie przydaje się w długiej podróży autobusem, kiedy telefon się rozładowuje od siedzenia w internecie i słuchania muzyki, a także na wyspach, gdzie nie zawsze prąd jest dostępny całą dobę - to znaczy na większych i bardziej popularnych wyspach nie ma z tym problemu, ale w Kambodży znalazłam się na Koh Rong Samloem, gdzie dostęp do prądu zapewniał hostelowy generator, włączany teoretycznie od 18 do 22, (a w praktyce czasem od 20 do północy, czasem od 18 do 21 - tam godzina to kwestia raczej umowna ;) ). Ja oprócz tego biorę ze sobą kindle'a - dużo czytam, a wożenie książek w plecaku nie wchodzi w grę. Do czytnika wgrywam też przewodnik w formie e-booka.
Żeby zminimalizować ilość papierów, jakie ze sobą zabieram, jeżeli coś nie jest mi koniecznie potrzebne w wersji papierowej (np. potwierdzenie rezerwacji czy mapka dojazdu w interesujące mnie miejsce), nie drukuję tego, tylko robie printscreena lub zdjęcie smartfonem. Dzięki temu mam wszystkie informacje pod ręką nawet tam, gdzie nie mam dostępu do internetu, a jednocześnie nie muszę wozić ze sobą dodatkowych papierów.
Poza tym dobrze mieć ze sobą kawałek sznurka (na którym można np. rozwiesić pranie), scyzoryk, kilka spinaczy do prania, długopis. Ja wożę też saszetkę na dokumenty do noszenia pod ubraniem - w niej noszę portfel, kartę płatniczą i ewentualny zapas wypłaconych pieniędzy. Gotówkę na bieżące wydatki trzymam w małym portfeliku lub saszetce.
Dobrze też mieć ze sobą międzynarodowe prawo jazdy - co prawda nie jest ono niezbędne do wypożyczenia skutera (nikt wówczas nie pyta o żadne prawo jazdy), ale może się przydać, gdy dojdzie do wypadku. Polskie praw jazdy nie jest w Azji honorowane, a jeśli nie mamy międzynarodowego, policja może uznać wypadek za naszą winę i obciążyć nas wynikłymi z tego tytułu kosztami, są też problemy z uzyskaniem pieniędzy z ubezpieczenia (przynajmniej tak czytałam, na szczęście nigdy nie miałam wypadku i nie musiałam testować tej teorii w praktyce). Wyrobienie międzynarodowego prawa jazdy kosztuje 35 zł i trwa mniej więcej tydzień, więc uważam, że nie ma sensu ryzykować.
Poza tym mam też bagaż "wirtualny" - czyli robię skany swoich dokumentów i wysyłam je np. mamie mailem. Wtedy zarówno ja, jak i ona mamy do nich w razie potrzeby dostęp (potrzeba dostępu może zaistnieć na przykład w razie zgubienia czy kradzieży oryginałów).
Biorę też mały plecak lub nawet tylko bawełniany worek - coś a'la worki na w-f, jakie nosiło się w podstawówce. I to wszystko :) Waga mojego głównego bagażu nie przekracza 10 kg (jest raczej bliższa 8 kg), co powoduje, że przemieszczanie się jest dużo wygodniejsze, a podróż znacznie przyjemniejsza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz