W Tajlandii spędziłam łącznie około dwóch miesięcy - czasem była ona celem samym w sobie, czasem trafiałam do niej przejazdem, np. jadąc z Kambodży do Birmy czy wracając z Malezji lub Kambodży (loty z Bangkoku do Polski są zazwyczaj dużo tańsze niż z Phnom Penh czy Kuala Lumpur). Zwiedziłam przede wszystkim centralną (Bangkok, Kanchanaburi, Ayutthaya) i północną (Chiang Mai, Chiang Rai, Chiang Khong) część kraju, a także wschodnie wybrzeże - przy granicy z Kambodżą (Koh Chang, Koh Mak).
Co powinniście wiedzieć, jadąc do Tajlandii? Przede wszystkim to, że podróżowanie po tym kraju jest bardzo łatwe. Turystyka stanowi tu istotne źródło dochodów, dlatego podróżni mogą liczyć na wszelkie udogodnienia - za odpowiednią cenę zawsze znajdzie się transport, wycieczka, nocleg, pomoc medyczna czy jedzenie. To ważna informacja dla osób, które organizują wyjazd na własną rękę po raz pierwszy. Oczywiście, jeśli ktoś chce, może poruszać się lokalnym transportem zamiast tzw. VIP busami, zwiedzać na własną rękę zamiast korzystać na miejscu z wycieczek zorganizowanych i jadać w miejscach, gdzie zamiast angielskiego menu stoi garnek z ryżem i dwa garnki z curry do wyboru, ale jeśli ktoś nie lubi / nie potrafi / nie ma ochoty organizować wszystkiego samemu, nie musi się o to martwić.
Pora na zwiedzanie Tajlandii - teoretycznie sezon zaczyna się w październiku / listopadzie i kończy na przełomie marca i kwietnia. Ja zazwyczaj wybierałam końcówkę sezonu i początek pory deszczowej, która wcale nie jest w Tajlandii aż tak dokuczliwa. Pierwsza połowa maja to zazwyczaj sporadyczne deszcze. Co więcej, pora deszczowa charakteryzuje się gwałtownymi, ale względnie krótkimi ulewami, które często mają miejsce w nocy lub o świcie. W praktyce jedynie w lipcu załapałam się w środkowej Tajlandii na większe opady - choć oczywiście, zdarzają się ulewy i powodzie, czego najlepszym przykładem jest tegoroczna jesień.
Transport - po Tajlandii można podróżować na wiele sposobów: przede wszystkim pociągami, samolotami, autobusami lub taksówkami (oraz oczywiście rowerem).
W Azji Południowo-Wschodniej funkcjonuje kilka tanich linii lotniczych, najpopularniejszą jest malezyjska Air Asia z głównym hubem w Kuala Lumpur. Warto rozważyć to rozwiązanie przy ograniczonym czasie i dlugich dystansach - np. z Bangkoku na Phuket czy do Chiang Mai. Przy korzystaniu z tanich linii warto pamiętać, że w Bangkoku są dwa lotniska - Suvarnabhumi, obsługujące połączenia międzynarodowe i Don Muang dla lotów wewnątrzkrajowych i dla tanich linii lotniczych (czyli np. dla lotów wspomnianą linią Air Asia). Lotniska te są od siebie dość mocno oddalone - warto wcześniej sprawdzić, na które z nich zakupiło się bilety i czy np. lot z Kuala Lumpur do Warszawy nie wiąże się z koniecznością transferu z jednego na drugie.
Inną opcją jest pociąg. To jedno z moich ulubionych rozwiązań - niezależnie od tego, czy chodzi o wygodny nocny pociąg do Chiang Mai lub do granicy z Malezją, czy też o tani (48 baht, czyli 5 złotych!) pociąg z Bangkoku do Aranyaprathet na granicy z Kambodżą. Podróż pociągiem trzeciej klasy ma swój urok - drewniane ławki, otwarte na oścież okna, wsiadający co chwilę sprzedawcy napojów, ryżu z mięsem i jajkiem, owoców... To wszystk sprawia, że zdecydowanie chętniej wsiadam w pociag, który nie dość, że jest tańszy, to jeszcze bezpieczniejszy niż autobus. Jedyny problem polega na tym, że biletów nie można kupić online - a w zasadzie można, ale trzeba je zamówić z wyprzedzeniem, odebrać w kasie dworca, dodatkowo zapłacić za przesyłkę, ewentualnie zamówić do hotelu i zapłacić za przesyłkę jeszcze więcej (i jeszcze na dodatek wiedzieć, w którym hotelu się będzie).
Niestety, nie każda trasa jest możliwa do pokonania koleją, dlatego czasem pozostaje wyłącznie autobus lub minibus (chyba że ktoś chce zapłacić za taksówkę, co przy czterech osobach niekoniecznie musi być o wiele droższym rozwiązaniem niż autobus). Tak rzecz ma się w przypadku podróży na Koh Chang czy dalej, do przejścia granicznego z Kambodżą w Koh Kong. Ja wolę autobusy niż minibusy - jest w nich zdecydowanie więcej miejsca na nogi, z mojego doświadczenia wynika też, że są mocniej klimatyzowane. Minibusy mogą być odrobinę szybsze. Jeśli chodzi o transport busem, zazwyczaj można się targować (np. w przypadku Koh Chang tylko niektóre połączenia z dworca Ekkamai są obsługiwane przez linie państwowe i cena biletu jest sztywna; w przypadku kupna bilety w hotelu, cena zawsze jest do negocjacji).
Autostop jest rozwiązaniem mało w Tajlandii znanym i raczej z tego względu nie polecanym, chociaż czytałam relacje osób, którym się to udawało (ja podróżowałam autostopem po Malezji i tam działa to świetnie, mimo że też nie jest to zbyt popularna forma transportu).
Rower to najlepsza opcja, ale na ten temat napiszę jeszcze niejeden post :)
Jeśli chodzi o przemieszczanie się po mieście, w Bangkoku testowałam autobusy, ale jest to rozwiązanie dla cierpliwych, nieźle działa za to metro, tyle że nie dojeżdża w najbardziej popularne dzielnice turystyczne. Moim ulubionym rozwiązaniem jest... tramwaj wodny, czyli łodzie pływające wzdłuż rzeki Chaopraya, nad którą leży Bangkok - można się nimi dostać do bardziej i mniej znanych miejsc, docierają do Chinatown, Pałacu Królewskiego, w okolice backpackerskiego zagłębia, czyli Khao San Rd. i Rambuttri Rd. Linie są oznaczone różnymi kolorami, a bilety kosztują od 3 do 15 baht (ok. 40 groszy - 2 złote), przy czym oczywiście jest też droższa linia turystyczna (bodajże 35 baht), istnieje również możliwość wynajęcia prywatnej łodzi. Plusem łodzi jest też przyjemna bryza, umożliwiająca złapanie oddechu od parnego i wilgotnego Bangkoku.
Po samym mieście można przemieszczać się taksówkami (cenę warto wcześniej negocjować, inaczej z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością sporo przepłacimy) lub tuk tukami, czyli rodzajem rikszy będącej połączeniem motoru z przyczepą. Tuk tukiem trzeba się przynajmniej raz przejechać - dla samej rozrywki (i oczywiście trzeba negocjować cenę). Ja w tuk tuku siedziałam może z 3 razy, zazwyczaj jednak wybierałam łódź. Standardowy przejazd taksówką czy tuk tukiem po centrum powinien kosztować ok. 80 baht (10 złotych).
Noclegi
Noclegi w Tajlandii to temat rzeka. Sone ą znacznie tańsze niż w Polsce, ale warto zwracać uwagę na standard, bo ten bywa różny. W szczycie sezonu warto wcześniej zrobić rezerwację (ja korzystam z booking.com, popularne są też agoda.com czy hostelworld). W tzw. niskim sezonie można przejść się po okolicy i wybrać najlepszy hotel / hostel / bungalow, negocjując przy okazji cenę. Wymienione w poprzednim zdaniu trzy kategorie miejsc noclegowych należą do najbardziej popularnych (choć oczywiście można też szukać noclegu na airbnb czy poprzez couchsurfing, a nawet spać w namiocie - zakładam jednak, że osoby znające i chcące skorzystać z takich opcji nie czytają tego wprowadzenia, tylko same działają w temacie ;) ).
Hotele są rozwiązaniem, które wybieram najrzadziej, głównie z uwagi na koszty. Jednak są one nadal stosunkowo niedrogie, a wielu z nich znajdzie się basen czy inne wypasy.
Hostele można znaleźć na każdym kroku we wszystkich popularnych wśród turystów miejscach - często w hostelu oprócz pokojów wieloosobowych (tzw. dormy, czyli domitoria) dostępne są również pokoje jedno- czy dwuosobowe, które jednak rzadko mają prywatną łazienkę. Ceny za noc w hostelu potrafią być absurdalnie niskie - w Chiang Mai za świetny hostel w centrum płaciłam 100 baht (12 złotych) za noc, a właściciel pozwalał mi trzymać w środku rower, pośredniczył w wypożyczeniu taniego i porządnego skutera i zawsze z uśmiechem odpowiadał na wszystkie pytania. W Bangkoku nocowałam w hostelach o baaardzo różnych standardach. Do tej pory wspominam pierwszą noc podczas pierwszej podróży do Tajlandii, kiedy upatrzony przeze mnie hostel okazał się być zamknięty (zjawiłam się tam ok. 2 w nocy) i po długich poszukiwaniach udało mi się w końcu znaleźć jakiś pokój jednoosobowy z obskurnymi, betonowymi ścianami i głośno chodzącym wentylatorem (a był to przy okazji chyba mój najdroższy w życiu nocleg w tym kraju). Swego czasu uwielbiałam hippisowski hostel Flapping Duck, ale podczas mojego ostatniego pobytu pogorszył się im standard, co chyba było związane z chwilową nieobecnością właściciela. W Bangkoku generalnie polecam noclegi w bocznych uliczkach od Samsen Road: jesteśmy blisko Khao San Road i wszelkich turystycznych usług, a jednocześnie mamy trochę ciszy i spokoju w nocy.
Bungalowy są popularnym rozwiązaniem na wyspach. Kto z nas nie marzył o bambusowym domku pod palmami? W Tajlandii to marzenie można spełnić za bardzo niewygórowaną cenę (która oczywiście również zależy od standardu, ale zdarzyło mi się mieć domek z łazienką na Koh Chang za 30 zł za noc).
Główna rada przy wyborze noclegu brzmi - obejrzyjcie miejsce sami albo przeczytajcie opinie w internecie, dotyczące lokalizacji, czystości i standardu. Ja mogę mieszkać w naprawdę spartańskich warunkach, ale nie chcę zasuwać przez pół wyspy na plażę ani brzydzić się wejść do łazienki.
Jedzenie (i picie)
Tajlandia nie byłaby takim rajem turystycznym, jakim się stała, gdyby nie cudowne jedzenie. O dziwo, pad thai, czyli w europejskie świadomości tajski klasyk, wcale nie jest popularny wśród Tajów. Jednak jako że zrobił (w pełni zasłużenie!) furorę wśród obcokrajowców, obecnie można go dostać w większości miejsc. Najczęściej występuje w wersjach z kurczakiem, krewetkami lub tofu.
Moje ulubione danie, które polecam przy pierwszym zetknięciu z Azją - ponieważ nie jest pikantne - ro ryż smażony (khao pad) z jajkiem, warzywami i, do wyboru, krewetkami, kalmarami lub kurczakiem. Moim zdaniem wersja z kalmarami jest najlepsza - do tego skropiona sokiem z limonki. Smażony ryż to jedno z tańszych dań, w ulicznych jadłodajniach kosztuje 4-5 złotych.
Poza tym tajska kuchnia to całe bogactwo innych dań, których nie sposób wymienić w jednym artykule. Zupy (w tym najpopularniejsza Tom Kha z mlekiem kokosowym), curry, różne dania z ryżu, duszone i smażone warzywa, owoce morza, a także sprzedawane na ulicach szaszłyczki, grillowane banany, świeże owoce pokrojone i spakowane do torebeczki (z dołączoną mniejszą torebeczką z mieszanką cukru i chilli) - z pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie. Warta polecenia jest pikantna sałatka z zielonej papai (som tam) z chilli, zieloną fasolką i orzeszkami ziemnymi. Warto spróbować również owoców - mango, małych bananów, gujawy, ale też owoców zbliżonych do liczi: mangostanów, rambutanów czy longanów. Owoce występują również (głównie w bardziej turystycznych miejscach) w formie shake'ów czy świeżo wyciskanych soków; tu polecam zwłaszcza sok z granatu, a odradzam szejka z duriana, najbardziej śmierdzącego owocu świata - choć samego duriana warto spróbować, mi całkiem smakował, ale musi być bardzo świeży i najlepiej schłodzony, wtedy tak nie śmierdzi. W Bangkok, w bardziej turystycznych miejscach - przede wszystkim na Khao San Rd. - można spróbować też smażonych insektów czy skorpiona. O ile w Tajlandii jest to raczej atrakcja turystyczna, o tyle w Kambodży czy Laosie rzeczywiście stanowią one popularny składnik pożywienia, są przy tym całkiem smaczne (piwo zagryzane prażonymi świerszczami na laotańskim odludziu to jedno z najlepszych wspomnień, jakie mam z tego kraju).
W Azji Południowo-Wschodniej mało popularny jest nabiał, co wiąże się m.in. z faktem, że nie hoduje się tu raczej krów mlecznych. Jedyna forma mleka, na jaką można się natknąć wszędzie, to mleko skondensowane, z którym serowana jest mrożona kawa i herbata. O ile herbata w takim wydaniu niespecjalnie mi smakowała, o tyle kawa jest naprawdę niezła!
Alkohol w Tajlandii jest dość drogi i słabej jakości. Tajowie alkoholu raczej nie piją (chyba że młodzi), jest to sprzeczne z naukami buddyjskimi. W sklepach alkohol można kupić wyłącznie w określonych porach. Serwuje się głównie piwo (miejscowe marki, czyli Chang, Singha, Archa i Leo), baaardzo podłą whisky i drogie alkohole z importu. Niepiwoszom może doskwierać brak wina - to, które można dostać w sklepach, jest dość drogie i niezbyt wysokiej jakości. W knajpach popularne są tzw. buckets - wiaderka wypełnione drinkiem - zazwyczaj wódką lub rumem z dodatkiem napoju gazowanego i słodkiego syropu.
Usługi
W Tajlandii branża turystyczna jest bardzo rozwinięta. W każdym hotelu można kupić wycieczkę zorganizowaną, bilet na autobus, zamówić taksówkę. W popularnych wśród turystów miejscach bez problemu dogadamy się po angielsku.
W każdym mieście działają sklepy sieci 7/11, które mają niezły asortyment, a co najważniejsze, są klimatyzowane, więc można się wnich schłodzić :) W 7/11 kupimy kosmetyki, przekąski, dania gotowe, które na miejscu zostaną podgrzane, kawę mrożoną, alkohol czy znaczki na listy.
Tajlandia jest krajem rozwiniętym na tle sąsiadów - bardziej niż Laos, Birma i Kambodża, chyba jednak pozostaje w tyle za Malezją. W Bangkoku bez problemu możemy skorzystać z pomocy lekarskiej na wysokim poziomie (szpitale są moim zdaniem utrzymane w lepszym standardzie niż w Polsce), oddać rower do profesjonalnego serwisu, wypić drinka w barze na szczycie wieżowca, zamówić u krawca porządny garnitur w dobrej cenie... Możemy też oczywiście po prostu włóczyć się po mieście, podglądać warany w parku Lumpini, próbować nowych smaków w Chinatown, czy zwiedzać świątynie - jednak gdybyśmy mieli jakiś kaprys, w tym mieście prawdopodobnie da się go spełnić.
Ceny
Ceny w Tajlandii są niższe niż w Polsce - dotyczy to zwłaszcza jedzenia na ulicy. Oczywiście, koszt zawsze zależy od standardu, jednak za kilka złotych można się najeść, za 3 złote kupić kawę mrożoną, a za 10 złotych przejechać się taksówką. Ceny są wyższe na wyspach niż na lądzie i w dzielnicach turystycznych niż poza nimi. Jedzenie będzie tańsze w ulicznych jadłodajniach niż w restauracji. Nocleg można znaleźć za 10-15 złotych w dormitorum albo za kilkaset w pięciogwiazdkowym hotelu. Najdroższe są wycieczki zorganizowane, transporty minibusami, alkohol i tzw. western food. Z drugiej strony, litr wody z automatu (na ulicach porozstawiane są maszyny, w których można napełnić butelki pitną wodą ozonowaną) kosztuje 10 groszy, za 2 złote dostaniemy ogromną kiść bananów lub szaszłyka na ulicy, a wspomnienia z wyjazdu będą bezcenne!
Pora na zwiedzanie Tajlandii - teoretycznie sezon zaczyna się w październiku / listopadzie i kończy na przełomie marca i kwietnia. Ja zazwyczaj wybierałam końcówkę sezonu i początek pory deszczowej, która wcale nie jest w Tajlandii aż tak dokuczliwa. Pierwsza połowa maja to zazwyczaj sporadyczne deszcze. Co więcej, pora deszczowa charakteryzuje się gwałtownymi, ale względnie krótkimi ulewami, które często mają miejsce w nocy lub o świcie. W praktyce jedynie w lipcu załapałam się w środkowej Tajlandii na większe opady - choć oczywiście, zdarzają się ulewy i powodzie, czego najlepszym przykładem jest tegoroczna jesień.
Transport - po Tajlandii można podróżować na wiele sposobów: przede wszystkim pociągami, samolotami, autobusami lub taksówkami (oraz oczywiście rowerem).
W Azji Południowo-Wschodniej funkcjonuje kilka tanich linii lotniczych, najpopularniejszą jest malezyjska Air Asia z głównym hubem w Kuala Lumpur. Warto rozważyć to rozwiązanie przy ograniczonym czasie i dlugich dystansach - np. z Bangkoku na Phuket czy do Chiang Mai. Przy korzystaniu z tanich linii warto pamiętać, że w Bangkoku są dwa lotniska - Suvarnabhumi, obsługujące połączenia międzynarodowe i Don Muang dla lotów wewnątrzkrajowych i dla tanich linii lotniczych (czyli np. dla lotów wspomnianą linią Air Asia). Lotniska te są od siebie dość mocno oddalone - warto wcześniej sprawdzić, na które z nich zakupiło się bilety i czy np. lot z Kuala Lumpur do Warszawy nie wiąże się z koniecznością transferu z jednego na drugie.
Inną opcją jest pociąg. To jedno z moich ulubionych rozwiązań - niezależnie od tego, czy chodzi o wygodny nocny pociąg do Chiang Mai lub do granicy z Malezją, czy też o tani (48 baht, czyli 5 złotych!) pociąg z Bangkoku do Aranyaprathet na granicy z Kambodżą. Podróż pociągiem trzeciej klasy ma swój urok - drewniane ławki, otwarte na oścież okna, wsiadający co chwilę sprzedawcy napojów, ryżu z mięsem i jajkiem, owoców... To wszystk sprawia, że zdecydowanie chętniej wsiadam w pociag, który nie dość, że jest tańszy, to jeszcze bezpieczniejszy niż autobus. Jedyny problem polega na tym, że biletów nie można kupić online - a w zasadzie można, ale trzeba je zamówić z wyprzedzeniem, odebrać w kasie dworca, dodatkowo zapłacić za przesyłkę, ewentualnie zamówić do hotelu i zapłacić za przesyłkę jeszcze więcej (i jeszcze na dodatek wiedzieć, w którym hotelu się będzie).
Niestety, nie każda trasa jest możliwa do pokonania koleją, dlatego czasem pozostaje wyłącznie autobus lub minibus (chyba że ktoś chce zapłacić za taksówkę, co przy czterech osobach niekoniecznie musi być o wiele droższym rozwiązaniem niż autobus). Tak rzecz ma się w przypadku podróży na Koh Chang czy dalej, do przejścia granicznego z Kambodżą w Koh Kong. Ja wolę autobusy niż minibusy - jest w nich zdecydowanie więcej miejsca na nogi, z mojego doświadczenia wynika też, że są mocniej klimatyzowane. Minibusy mogą być odrobinę szybsze. Jeśli chodzi o transport busem, zazwyczaj można się targować (np. w przypadku Koh Chang tylko niektóre połączenia z dworca Ekkamai są obsługiwane przez linie państwowe i cena biletu jest sztywna; w przypadku kupna bilety w hotelu, cena zawsze jest do negocjacji).
Autostop jest rozwiązaniem mało w Tajlandii znanym i raczej z tego względu nie polecanym, chociaż czytałam relacje osób, którym się to udawało (ja podróżowałam autostopem po Malezji i tam działa to świetnie, mimo że też nie jest to zbyt popularna forma transportu).
Rower to najlepsza opcja, ale na ten temat napiszę jeszcze niejeden post :)
Jeśli chodzi o przemieszczanie się po mieście, w Bangkoku testowałam autobusy, ale jest to rozwiązanie dla cierpliwych, nieźle działa za to metro, tyle że nie dojeżdża w najbardziej popularne dzielnice turystyczne. Moim ulubionym rozwiązaniem jest... tramwaj wodny, czyli łodzie pływające wzdłuż rzeki Chaopraya, nad którą leży Bangkok - można się nimi dostać do bardziej i mniej znanych miejsc, docierają do Chinatown, Pałacu Królewskiego, w okolice backpackerskiego zagłębia, czyli Khao San Rd. i Rambuttri Rd. Linie są oznaczone różnymi kolorami, a bilety kosztują od 3 do 15 baht (ok. 40 groszy - 2 złote), przy czym oczywiście jest też droższa linia turystyczna (bodajże 35 baht), istnieje również możliwość wynajęcia prywatnej łodzi. Plusem łodzi jest też przyjemna bryza, umożliwiająca złapanie oddechu od parnego i wilgotnego Bangkoku.
Po samym mieście można przemieszczać się taksówkami (cenę warto wcześniej negocjować, inaczej z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością sporo przepłacimy) lub tuk tukami, czyli rodzajem rikszy będącej połączeniem motoru z przyczepą. Tuk tukiem trzeba się przynajmniej raz przejechać - dla samej rozrywki (i oczywiście trzeba negocjować cenę). Ja w tuk tuku siedziałam może z 3 razy, zazwyczaj jednak wybierałam łódź. Standardowy przejazd taksówką czy tuk tukiem po centrum powinien kosztować ok. 80 baht (10 złotych).
Noclegi
Noclegi w Tajlandii to temat rzeka. Sone ą znacznie tańsze niż w Polsce, ale warto zwracać uwagę na standard, bo ten bywa różny. W szczycie sezonu warto wcześniej zrobić rezerwację (ja korzystam z booking.com, popularne są też agoda.com czy hostelworld). W tzw. niskim sezonie można przejść się po okolicy i wybrać najlepszy hotel / hostel / bungalow, negocjując przy okazji cenę. Wymienione w poprzednim zdaniu trzy kategorie miejsc noclegowych należą do najbardziej popularnych (choć oczywiście można też szukać noclegu na airbnb czy poprzez couchsurfing, a nawet spać w namiocie - zakładam jednak, że osoby znające i chcące skorzystać z takich opcji nie czytają tego wprowadzenia, tylko same działają w temacie ;) ).
Hotele są rozwiązaniem, które wybieram najrzadziej, głównie z uwagi na koszty. Jednak są one nadal stosunkowo niedrogie, a wielu z nich znajdzie się basen czy inne wypasy.
Hostele można znaleźć na każdym kroku we wszystkich popularnych wśród turystów miejscach - często w hostelu oprócz pokojów wieloosobowych (tzw. dormy, czyli domitoria) dostępne są również pokoje jedno- czy dwuosobowe, które jednak rzadko mają prywatną łazienkę. Ceny za noc w hostelu potrafią być absurdalnie niskie - w Chiang Mai za świetny hostel w centrum płaciłam 100 baht (12 złotych) za noc, a właściciel pozwalał mi trzymać w środku rower, pośredniczył w wypożyczeniu taniego i porządnego skutera i zawsze z uśmiechem odpowiadał na wszystkie pytania. W Bangkoku nocowałam w hostelach o baaardzo różnych standardach. Do tej pory wspominam pierwszą noc podczas pierwszej podróży do Tajlandii, kiedy upatrzony przeze mnie hostel okazał się być zamknięty (zjawiłam się tam ok. 2 w nocy) i po długich poszukiwaniach udało mi się w końcu znaleźć jakiś pokój jednoosobowy z obskurnymi, betonowymi ścianami i głośno chodzącym wentylatorem (a był to przy okazji chyba mój najdroższy w życiu nocleg w tym kraju). Swego czasu uwielbiałam hippisowski hostel Flapping Duck, ale podczas mojego ostatniego pobytu pogorszył się im standard, co chyba było związane z chwilową nieobecnością właściciela. W Bangkoku generalnie polecam noclegi w bocznych uliczkach od Samsen Road: jesteśmy blisko Khao San Road i wszelkich turystycznych usług, a jednocześnie mamy trochę ciszy i spokoju w nocy.
Bungalowy są popularnym rozwiązaniem na wyspach. Kto z nas nie marzył o bambusowym domku pod palmami? W Tajlandii to marzenie można spełnić za bardzo niewygórowaną cenę (która oczywiście również zależy od standardu, ale zdarzyło mi się mieć domek z łazienką na Koh Chang za 30 zł za noc).
Główna rada przy wyborze noclegu brzmi - obejrzyjcie miejsce sami albo przeczytajcie opinie w internecie, dotyczące lokalizacji, czystości i standardu. Ja mogę mieszkać w naprawdę spartańskich warunkach, ale nie chcę zasuwać przez pół wyspy na plażę ani brzydzić się wejść do łazienki.
Jedzenie (i picie)
Tajlandia nie byłaby takim rajem turystycznym, jakim się stała, gdyby nie cudowne jedzenie. O dziwo, pad thai, czyli w europejskie świadomości tajski klasyk, wcale nie jest popularny wśród Tajów. Jednak jako że zrobił (w pełni zasłużenie!) furorę wśród obcokrajowców, obecnie można go dostać w większości miejsc. Najczęściej występuje w wersjach z kurczakiem, krewetkami lub tofu.
Moje ulubione danie, które polecam przy pierwszym zetknięciu z Azją - ponieważ nie jest pikantne - ro ryż smażony (khao pad) z jajkiem, warzywami i, do wyboru, krewetkami, kalmarami lub kurczakiem. Moim zdaniem wersja z kalmarami jest najlepsza - do tego skropiona sokiem z limonki. Smażony ryż to jedno z tańszych dań, w ulicznych jadłodajniach kosztuje 4-5 złotych.
Poza tym tajska kuchnia to całe bogactwo innych dań, których nie sposób wymienić w jednym artykule. Zupy (w tym najpopularniejsza Tom Kha z mlekiem kokosowym), curry, różne dania z ryżu, duszone i smażone warzywa, owoce morza, a także sprzedawane na ulicach szaszłyczki, grillowane banany, świeże owoce pokrojone i spakowane do torebeczki (z dołączoną mniejszą torebeczką z mieszanką cukru i chilli) - z pewnością każdy znajdzie tu coś dla siebie. Warta polecenia jest pikantna sałatka z zielonej papai (som tam) z chilli, zieloną fasolką i orzeszkami ziemnymi. Warto spróbować również owoców - mango, małych bananów, gujawy, ale też owoców zbliżonych do liczi: mangostanów, rambutanów czy longanów. Owoce występują również (głównie w bardziej turystycznych miejscach) w formie shake'ów czy świeżo wyciskanych soków; tu polecam zwłaszcza sok z granatu, a odradzam szejka z duriana, najbardziej śmierdzącego owocu świata - choć samego duriana warto spróbować, mi całkiem smakował, ale musi być bardzo świeży i najlepiej schłodzony, wtedy tak nie śmierdzi. W Bangkok, w bardziej turystycznych miejscach - przede wszystkim na Khao San Rd. - można spróbować też smażonych insektów czy skorpiona. O ile w Tajlandii jest to raczej atrakcja turystyczna, o tyle w Kambodży czy Laosie rzeczywiście stanowią one popularny składnik pożywienia, są przy tym całkiem smaczne (piwo zagryzane prażonymi świerszczami na laotańskim odludziu to jedno z najlepszych wspomnień, jakie mam z tego kraju).
W Azji Południowo-Wschodniej mało popularny jest nabiał, co wiąże się m.in. z faktem, że nie hoduje się tu raczej krów mlecznych. Jedyna forma mleka, na jaką można się natknąć wszędzie, to mleko skondensowane, z którym serowana jest mrożona kawa i herbata. O ile herbata w takim wydaniu niespecjalnie mi smakowała, o tyle kawa jest naprawdę niezła!
Alkohol w Tajlandii jest dość drogi i słabej jakości. Tajowie alkoholu raczej nie piją (chyba że młodzi), jest to sprzeczne z naukami buddyjskimi. W sklepach alkohol można kupić wyłącznie w określonych porach. Serwuje się głównie piwo (miejscowe marki, czyli Chang, Singha, Archa i Leo), baaardzo podłą whisky i drogie alkohole z importu. Niepiwoszom może doskwierać brak wina - to, które można dostać w sklepach, jest dość drogie i niezbyt wysokiej jakości. W knajpach popularne są tzw. buckets - wiaderka wypełnione drinkiem - zazwyczaj wódką lub rumem z dodatkiem napoju gazowanego i słodkiego syropu.
Usługi
W Tajlandii branża turystyczna jest bardzo rozwinięta. W każdym hotelu można kupić wycieczkę zorganizowaną, bilet na autobus, zamówić taksówkę. W popularnych wśród turystów miejscach bez problemu dogadamy się po angielsku.
W każdym mieście działają sklepy sieci 7/11, które mają niezły asortyment, a co najważniejsze, są klimatyzowane, więc można się wnich schłodzić :) W 7/11 kupimy kosmetyki, przekąski, dania gotowe, które na miejscu zostaną podgrzane, kawę mrożoną, alkohol czy znaczki na listy.
Tajlandia jest krajem rozwiniętym na tle sąsiadów - bardziej niż Laos, Birma i Kambodża, chyba jednak pozostaje w tyle za Malezją. W Bangkoku bez problemu możemy skorzystać z pomocy lekarskiej na wysokim poziomie (szpitale są moim zdaniem utrzymane w lepszym standardzie niż w Polsce), oddać rower do profesjonalnego serwisu, wypić drinka w barze na szczycie wieżowca, zamówić u krawca porządny garnitur w dobrej cenie... Możemy też oczywiście po prostu włóczyć się po mieście, podglądać warany w parku Lumpini, próbować nowych smaków w Chinatown, czy zwiedzać świątynie - jednak gdybyśmy mieli jakiś kaprys, w tym mieście prawdopodobnie da się go spełnić.
Ceny
Ceny w Tajlandii są niższe niż w Polsce - dotyczy to zwłaszcza jedzenia na ulicy. Oczywiście, koszt zawsze zależy od standardu, jednak za kilka złotych można się najeść, za 3 złote kupić kawę mrożoną, a za 10 złotych przejechać się taksówką. Ceny są wyższe na wyspach niż na lądzie i w dzielnicach turystycznych niż poza nimi. Jedzenie będzie tańsze w ulicznych jadłodajniach niż w restauracji. Nocleg można znaleźć za 10-15 złotych w dormitorum albo za kilkaset w pięciogwiazdkowym hotelu. Najdroższe są wycieczki zorganizowane, transporty minibusami, alkohol i tzw. western food. Z drugiej strony, litr wody z automatu (na ulicach porozstawiane są maszyny, w których można napełnić butelki pitną wodą ozonowaną) kosztuje 10 groszy, za 2 złote dostaniemy ogromną kiść bananów lub szaszłyka na ulicy, a wspomnienia z wyjazdu będą bezcenne!